O co chodzi w proteście mediów? Zaskakująca zgodność polityków, gdy trzeba pójść na rękę amerykańskim gigantom internetowym, a przy okazji zabić polskie media
Krzysztof Bogacki
Za głosowało 417 posłów, przeciw 18. W polskim, spolaryzowanym Sejmie, takie głosowania zwykle dotyczą nie ustaw, a uchwał w niekontrowersyjnych sprawach. Tymczasem ta zaskakująca zgodność pojawiła się podczas zeszłotygodniowego głosowania w sprawie zmiany ustawy o prawach autorskich.
Czy w sieci zawsze trzeba wejść w dany artykuł, aby poznać jego treść? Niekoniecznie. W popularnych wyszukiwarkach i platformach społecznościowych istotny dla całego przekazu tytuł i tzw. lead wyświetlają się samoczynnie. Ten fragment w zupełności wystarczy wielu odbiorcom i czyni to właśnie owe platformy głównym źródłem czerpania informacji przez wiele osób. Informacji, w których pozyskanie, platformy te nie włożyły cienia wysiłku.
Nie jest specjalną tajemnicą, że gdzie aktualnie rządząca koalicja widzi czarne, tam PiS i Suwerenna Polska widzą białe. Czasem realnie, czasem dla zasady. Zgadzanie się w czymkolwiek w wrogim obozem politycznym jest traktowane jak zdrada, czego doskonałym i świeżym przykładem jest historia posłanki Matysiak. Jednakże czasem, niezmiernie rzadko, polscy parlamentarzyści okazują się nadzwyczaj zgodni. Niemal zawsze dotyczy to wyłączenie dwóch tematów: podwyżek dla parlamentarzystów oraz ustaw, które mogą pomóc globalnym platformom internetowym pozbyć się lokalnej konkurencji. O ile pierwszej kwestii specjalnie tłumaczyć nie trzeba (w końcu przyznawanie samemu sobie podwyżek brzmi jak recepta na spokój ducha i portfela) o tyle druga kwestia wywołuje niemałe kontrowersje… i reakcję mediów w Polsce, które mają prawo obawiać się o swój los. Dlaczego?
Co przegłosowano i dlaczego Google i Meta mogą zacierać ręce?
W piątek, 26 czerwca, Sejm uchwalił nowelizację ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Nowelizacja jest konsekwencją dostosowania prawa w duchu dwóch dyrektyw unijnych. Temat prawa autorskiego nie jest łatwy i nigdy nie był, ale w dobie internetu jest jeszcze bardziej złożonym. Dlatego, do projektu wnoszono poprawki, które miały ochronić polskie media. Dotyczyły one trzech rzeczy: eksploatacji publikacji prasowej, uczciwego dostępu do informacji nt. tego w jaki sposób platformy cyfrowe wykorzystują publikacje prasowe oraz ramy negocjacji z platformami cyfrowymi. Niestety, polski Sejm, zgodnie z interesem globalnych gigantów poprawki te odrzucił i przegłosował wersję bez swoistych „bezpieczników”.
Co obejmuje przegłosowana nowelizacja (a czego nie obejmuje, chociaż powinna)?
Jest to przede wszystkim wdrożenie unijnej dyrektywy DSM (Digital Single Market). Jej założeniem jest to, że na wspólnym, unijnym rynku cyfrowym, media (wydawcy, dziennikarze, ale i inni twórcy treści) mają mieć prawo do uzyskiwania zysków za stworzone przez siebie treści od globalnych gigantów cyfrowych, takich jak Meta, Microsoft, Google. Założenie jest więc takie, że gdy tzw. big techy wykorzystują treści, powinny to robić odpłatnie. W większości krajów, które dyrektywę DSM już wprowadziły (Polska jest ostatnim krajem UE, który to robi), wprowadzono swoiste zabezpieczenie, w postaci stworzenia mechanizmów i ram dla negocjacji stawek, które miałyby obowiązywać w relacji lokalnych mediów z cyfrowymi gigantami.
W Polsce także planowano podobną formę zabezpieczenia. Stosowną poprawkę, która stawiałaby Państwo, a konkretnie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) w roli mediatora między mediami, a big techami, złożyła Lewica. Poprawka ta jednakże została odrzucona głosami KO, Konfederacji i Trzeciej Drogi. Wersję nowelizacji bez tej poprawki przegłosowano już jednak bez przeszkód i w pełnej zgodności. Spośród 18 głosów przeciw większość (14) należało do posłów Konfederacji.
Co to oznacza w praktyce? Otóż każde medium będzie musiało negocjować z Google, Meta, Microsoft czy dowolną inną, globalną platformą cyfrową, indywidualnie. Szanse na powodzenie takich negocjacji dla niewielkich mediów są właściwie żadne. Polscy politycy po raz kolejny na przestrzeni kilku ostatnich lat pokazali, że jeśli chodzi o dbanie o interesy, szczególnie amerykańskich, wielkich podmiotów gospodarczych, są wyjątkowo zgodni.
Jedną ze zmian także wprowadzonych w nowelizacji, jest zwiększenie z 3% do aż 25% objętości utworu, który może zostać użyty na „potrzeby zilustrowania treści w celach dydaktycznych lub związanych z prowadzeniem działalności naukowej”. Warunkiem jest w tym przypadku niezarobkowy charakter takiego wykorzystania.
Protest mediów
Jak się łatwo domyślić, taki wynik głosowania w Sejmie nie spodobał się polskim mediom. Apel, podpisany przez kilkaset redakcji z całej Polski, brzmi następująco:
Politycy! Nie zabijajcie polskich mediów! Polskie media są ważną częścią życia każdego z nas – wszystkich żyjących, mieszkających i pracujących w Polsce. Są częścią naszego dziedzictwa kulturowego i systemu demokratycznego. I jako takie muszą przetrwać.
W całej swojej, także niedawnej historii, stały na straży wolności, demokracji, obywatelskiego prawa do debaty publicznej, prawdy i odpowiedzialności za słowo.
W interesie Polski jest, by to się nie zmieniło. Niestety, musimy mierzyć się z groźbą, jaką jest dominacja globalnych gigantów technologicznych na rynku polskich mediów.
To organizacje niezwykle potężne i wpływowe.Wskutek szybkiego rozwoju przejęły lwią część środków reklamowych finansujących dotąd polskie media. Bezkarnie i nieodpłatnie wykorzystują tworzone przez nas treści, a zyski przekazują za granicę.Dlatego, by przetrwać, musimy mieć wsparcie demokratycznego państwa. Tego samego, którego zawsze z tą samą pasją bronimy. Niestety, po raz kolejny państwo w tej roli się nie sprawdza.
Podczas uchwalania przepisów o prawie autorskim w świecie cyfrowym kompletnie zlekceważono nasze postulaty. A o wiele nie zabiegaliśmy.
Oczekiwaliśmy wprowadzenia instrumentów mediacji między platformami i wydawcami w przypadku sporu o należne nam tantiemy, sprawiedliwej rekompensaty za ekspozycję naszych treści w sieci oraz ochrony przed ich kopiowaniem.
To były nasze główne postulaty, kompletnie zignorowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Sejm.
Sprawy, o których piszemy, są kluczowe dla polskich mediów, ambitnego dziennikarstwa i rzetelnej debaty o sprawach publicznych.
Niechęć rządzących do zajęcia się tym problemem świadczy o braku odpowiedzialności i krótkowzroczności. Dziś nie jest jeszcze za późno.
Apelujemy do władzy, do posłów i senatorów wszystkich opcji politycznych, by wysłuchali naszych racji i poprawili szkodliwe prawo. Oddanie tych obszarów w całości globalnym graczom technologicznym nie tylko poważnie zuboży nas jako społeczeństwo, ale może też zagrozić demokracji, jaką znamy. Nie wolno do tego dopuścić.
Politycy – zróbcie coś nie tylko dla zagranicznych gigantów technologicznych, ale też dla Polski, Polek i Polaków!